Do sądu w hrabstwie Cook (Illinois, Stany Zjednoczone) właśnie wpłynął pozew Christine Dancel przeciwko najbardziej znanej na świecie firmie oferującej grupowe zniżki. Groupon, bo o nim mowa, będzie miał niemały problem. Wszystko wskazuje bowiem na to, że Christine nie jest jedynym fotografem, którego prawa mógł naruszyć ten rabatowy potentat z Chicago.
Christine Dancel zdecydowała się na pozew po tym, jak na stronie internetowej, zachęcającej do zakupu „groupona” do jednej z restauracji, znalazła zdjęcie ze swojego konta na Instagramie. Jej zdaniem nie jest to przypadek, ale przemyślana strategia. Uważa, że Groupon celowo wykorzystuje takie fotografie, aby stwarzać fałszywe wrażenie, że przedstawione na nich osoby są jego zadowolonymi klientami. Jeśli twierdzenia pozwu się potwierdzą, szykuje się lawina podobnych powództw. Sprawa może dotyczyć ponad tysiąca użytkowników Instagrama.
Ponieważ w podobnej sytuacji mogą być polscy użytkownicy mediów społecznościowych, warto odnieść tę sprawę do polskiej ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Przede wszystkim, rozpowszechnianie zdjęć bez zgody autora i bez oznaczenia jego autorstwa pociąga za sobą odpowiedzialność karną, a w tym grzywnę, karę ograniczenia albo nawet pozbawienia wolności.
Ponadto, nieoznaczenie autora fotografii jest naruszeniem jego podstawowych, niezbywalnych i nieograniczonych w czasie autorskich praw osobistych. Z tego tytułu fotograf jest uprawniony nie tylko do żądania zaniechania takiego działania, ale i do żądania odpowiedniej sumy pieniężnej tytułem zadośćuczynienia.
Trzeba też pamiętać, że co do zasady tylko autor jest uprawniony do czerpania korzyści ze swojego utworu. Zatem rozpowszechnianie cudzej fotografii bez zgody autora, w celach komercyjnych, narusza jego prawa majątkowe i pozwala na skorzystanie z roszczeń przewidzianych w art 79 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Jednak autorskie prawa majątkowe, w przeciwieństwie do praw osobistych, mogą zostać zbyte. Co to oznacza w praktyce? Otóż często zdarza się, że w pochopnie zaakceptowanych przez nas regulaminach serwisów społecznościowych ukryte jest postanowienie, zgodnie z którym zrzekamy się praw autorskich do materiałów, które będziemy w nich zamieszczać. W takiej sytuacji, będziemy mogli skorzystać tylko z uprawnień wynikających z praw osobistych, ponieważ jak już wiemy są one niezbywalne – niezależnie od jakichkolwiek postanowień umów czy regulaminów.
A jak jest konkretnie w przypadku Instagrama? Okazuje się, że zgodnie z regulaminem: „Użytkownik przyznaje serwisowi Instagram niewyłączną, w pełni bezpłatną, zbywalną, obejmującą prawo do udzielania sublicencji, światową licencję zezwalającą na wykorzystanie wszelkich treści, które użytkownik publikuje za pośrednictwem serwisu”. Oznacza to, że akceptując regulamin, udzielamy licencji, dzięki której nasze zdjęcia mogą zostać wykorzystane praktycznie w każdym celu, również komercyjnym. Co więcej, przyznając prawo do udzielania sublicencji, wyrażamy zgodę, aby Instagram zarabiał na naszym zdjęciu poprzez „użyczenie” go np. Grouponowi. Jest to oczywiście niekorzystna sytuacja dla autorów fotografii, jednak ze względu na atrakcyjność serwisu, wiele osób ją znosi – o czym świadczy liczba użytkowników. Sprawa nie jest jednak aż tak beznadziejna, jak mogłoby się wydawać. Wciąż przecież przysługują nam autorskie prawa osobiste, z których wynika m.in. możliwość żądania podpisania naszego zdjęcia. Poza tym, znane są różne „sztuczki”, które czynią zdjęcie nieatrakcyjnym dla reklamodawców, takie jak np. umieszczenie na zdjęciu drobnego druku czy znaku wodnego.
Jest jeszcze jedna możliwość ochrony praw fotografa. Jeśli nasze zdjęcie to tzw. selfie, to wówczas otwiera się przed nami cały wachlarz uprawnień z tytułu ochrony prawa do wizerunku. Rozpowszechnianie wizerunku wymaga przecież zezwolenia osoby na nim przedstawionej. W przeciwnym wypadku dochodzi do naruszenia autorskich praw osobistych, jak również dóbr osobistych w rozumieniu kodeksu cywilnego. A właśnie taka sytuacja wchodzi w grę w omawianej sprawie.
Dlatego zaskakiwać musi to, że tak potężna firma pozwoliła sobie na tak oczywiście sprzeczne z prawem działanie – i to sprzeczne na wielu płaszczyznach. Oby więc sprawa Christine Dancel okazała się nauczką dla naruszycieli praw autorskich, a przetarciem szlaku dla uprawnionych.
Autor tekstu: Magdalena Stasiak
Komentarz do artykułu: http://www.fotopolis.pl/n/